Wiersz autorski / Spotkanie


Spotkanie Napisałaś mi o śnie. Że byłem w nim ja. Nie jako ktoś, kto wraca po coś straconego, nie jako ktoś, kto chce być zapamiętany. Byłem w drodze. Na dworcu. Z dzieckiem i z żoną. Wśród ludzi. Bez ucieczki. I Ty patrzyłaś. Bez lęku. Z takim spokojem, jakby nic nie trzeba było zmieniać. To był pierwszy raz, kiedy usłyszałem o sobie bez oskarżenia. Bez napięcia. Bez potrzeby obrony. Jakby ktoś zobaczył mnie po drugiej stronie zamknięcia i nie odwrócił wzroku. Potem napisałaś tylko jedno zdanie: liczę, że u Ciebie dobrze. I ono zrobiło we mnie więcej niż długie rozmowy. Było jak dłoń, która odsuwa kamień sprzed wejścia — nie po to, żeby wszystko się zawaliło, ale żeby wpuścić powietrze. Cela serca nie zniknęła. Została otwarta. Światło weszło cicho. Nie jak zwycięstwo. Jak zgoda. To było małe hallelujah — takie, które nie ogłasza triumfu, tylko pozwala oddychać. W Twoim śnie byłem w drodze. I dobrze, że tak mnie zobaczyłaś. Dziękuję Ci za to spojrzenie, które niczego nie chciało. Za sen, który nie domagał się powrotu. Za słowa, które pozwoliły mi odejść bez żegnania się z winą. Jeśli jeszcze kiedyś pojawię się w Twoim śnie, niech to będzie tylko chwila rozpoznania i spokój, który pozwala iść dalej. Dziękuję Ci za przebaczenie, które nie musiało być nazwane. Za to, że mogłem być zobaczony wolnym.

Komentarze

Popularne posty