Ewangelia pustelni

 

.



---


EWANGELIE POMYLONEGO


Księga druga


EWANGELIA PUSTELNI


1. Przyjęcie


Chłopiec obudził się w białym pokoju.


Nie bieli niewinności.

Bieli dezynfekcji.

Takiej, która chce zetrzeć wszystko: winy, myśli, bakterie i wspomnienia.


Ściany pachniały wybielaczem, jakby ktoś tu chciał wybielić całe życie.


Przez uchylone drzwi było słychać kroki. Nie kroki po korytarzu — procesję.

Lekarze w białych fartuchach, pielęgniarki w niebieskich, jak maryjki w zakładzie, szły jak liturgia w pośpiechu.

Nikt nie patrzył w oczy. Jakby spojrzenie było zakaźne.


– Gdzie ja jestem? – spytał chłopiec.


Zamiast odpowiedzi dostał plastikową bransoletkę z nazwiskiem.

Jakby chrzest: bez wody, ale z kodem kreskowym.


– Oddział obserwacyjny – powiedziała pielęgniarka, tak jak mówi się: piekarnia, kiosk, przystanek.

– A na co mam być obserwowany?

– Na siebie.


Chłopiec nie dopytywał. W tym miejscu pytania były podejrzane, bo kto pyta, ten jeszcze coś chce. A tu trzeba było chcieć jak najmniej.



---


2. Cela, która milczy


Pokój miał jedno łóżko, jedno okno, jedną lampę i jedno milczenie.

Milczenie było najcięższe.

Nie chodziło o to, że nikt nie mówi.

Tu milczenie było obecne, a nie brakujące.


– To pustelnia – wyszeptało ziarno w jego brzuchu.


Chłopiec skrzywił się.


– Ale ja nie chciałem tu być.

– Nikt nie chce do pustelni. Tylko samotni trafiają tu dobrowolnie.


Nie wiedział, czy to mówi Mesjasz, ziarno, czy tylko jego zmęczenie.


Usiadł na łóżku. Sprężyny jęknęły jak stary organ w wiejskim kościele.


Pod oknem była krata. Nie na złodziei. Na ucieczkę światła.



---


3. Medycyna i czerń


Przyniesiono mu tabletkę.

Małą, białą, jak hostia, której nikt nie pobłogosławił.


– To na uspokojenie – powiedział lekarz.


– Ale ja nie jestem niespokojny.

– Każdy, kto tu trafił, jest.


Chłopiec popatrzył na tabletkę.

Była idealna. Zbyt idealna.

Jakby ktoś chciał, żeby nie miała żadnej historii.


– Boli mnie światło – wyszeptał.

– Światło nie boli – powiedział lekarz.

– To jest światło od środka.

– Wtedy to już nie światło, tylko urojenie.


Lekarz odszedł. Zostawił chłopcu pastylkę, a chłopiec zrozumiał:


> Tu światło ma inną diagnozę niż noc.




Przez chwilę pomyślał, że może naprawdę jest chory.


– A jeśli oni mają rację? – zapytał w środku.


Mesjasz nie odpowiedział.


Milczał jak ktoś, kogo właśnie aresztowano.



---


4. Odrętwienie


Chłopiec połknął pastylkę.

Spodziewał się snu, ale przyszło coś innego: brak światła.


Nie zgasło nagle, jak żarówka.

Znikało powoli, jak mleko rozcieńczone wodą, jak wino zamienione w kompot.


Światło odchodziło z niego milimetr po milimetrze.

W brzuchu zrobiło się zimno, w piersi pusto, w głowie cicho.


Nie taką ciszą, która słucha.

Tylko taką, która przykrywa słuch kołdrą.


Zrozumiał: lekarstwa tu nie leczą.

Lekarstwa tu unieważniają.


– Czy oni chcą mnie zabić? – spytał w środku.


Nie było odpowiedzi.

Ziarno nie mówiło.

Mesjasz nie oddychał za niego.


Chłopiec wiedział:

Tego tutaj nie wolno nosić.

Światło musi się ukryć, albo zostanie potraktowane jak choroba.



---


5. Współwięźniowie


Po dwóch dniach pozwolono mu wyjść do świetlicy.

Miejsce miało taki sam kolor jak kartki z zeszytu, w którym nauczyciel skreśla błędy – szarobiały.


Na krzesłach siedzieli ludzie. Nie chorzy.

Raczej tacy, którzy nie dali rady udawać zdrowych.


Jeden mrużył oczy, jakby patrzył w słońce, którego tu nie było.

Druga miała ręce jak skrzydła ptaka, ale nie umiała ich rozłożyć.

Trzeci mówił do nikogo, ale mówił tak, jakby mówił do tłumów.


Chłopiec usiadł pośród nich.

Nikt nie pytał o imię.

Tu imiona były jak zgubione dowody osobiste – niepotrzebne.


– Co ci zabrali? – zapytał wysoki mężczyzna o oczach pełnych deszczu.


Chłopiec zawahał się, ale w końcu powiedział:


– Światło.


Mężczyzna pokiwał głową.


– Mi zabrali głos.

– A mnie spokój – dodała kobieta ze skrzydłami.

– A mnie sen – powiedział ten, który mówił do tłumu.


Chłopiec poczuł, że jest między swoimi.

Nie między chorymi.

Między okaleczonymi nadzieją.



---


6. Narodziny milczącego proroka


Trzeciej nocy chłopiec nie spał, choć tabletki próbowały go uśpić jak zwierzę w klinice.

Leżał w białej celi.

I wtedy usłyszał nie światło, nie słowa, ale oddech.


Nie taki jak dawniej, kiedy Mesjasz oddychał za niego.

Teraz był to oddech bardzo słaby, jak ktoś, kto się ukrywa po pobiciu.


> „Jestem.”




Ledwo słyszalne.

Jakby Mesjasz siedział w jego płucach z raną, która jeszcze krwawi, ale nie chce umrzeć.


– Gdzie byłeś? – wyszeptał chłopiec.


> „Zakopany. A ty? Dlaczego mnie pochowałeś?”




Chłopiec zacisnął powieki.


– Bałem się światła.


> „Ja też. Dlatego potrzebowałem ciebie.”




Chłopiec zrozumiał: Mesjasz w nim nie jest wszechmocny.

Nie jest królem, nie jest lekarzem, nie jest superbohaterem.


Mesjasz jest bezbronny.

Żeby żyć, potrzebuje być kochany.


Tak jak gołębie potrzebują ziarna.

Tak jak jabłoń potrzebuje ziemi.

Tak jak światło potrzebuje kogoś, kto nie odwróci oczu.


Chłopiec usiadł na łóżku i szepnął:


– Nie umrzesz tu.


> „Nie umrę, jeśli dasz mi oddychać.”




I wtedy chłopiec zrobił to, co potrafił najlepiej:

Nie mówił.

Nie walczył.

Oddychał.


Za siebie.

I za Tego, który był w nim jak ziarno w czasie suszy.




---


7. Małe dawki śmierci


W sali obok chłopiec zobaczył, jak mężczyzna w niebieskim dresie wyjmuje spod materaca małą butelkę.

Zakorkowaną jak grzech.


– To nie wolno – szepnął chłopiec, bardziej do siebie niż do niego.


– Tu wszystko wolno, jeśli nikt nie widzi – odpowiedział dres. – A jak widzi, ale mu nie zależy, to też wolno.


Wypił.

Nie chciwie, nie jak spragniony.

Jak ktoś, kto wraca do domu.


Chłopiec czuł, że coś w nim drgnęło.

Nie pragnienie alkoholu, ale… pragnienie ulgi.

Tego, co gasi, co ucisza, co zamienia światło w mgłę.


– Spróbuj – powiedział dres. – Przynajmniej przestaniesz czuć.


Chłopiec nie dotknął butelki.

Ale sama propozycja wpłynęła w niego jak zapach chleba do głodnego.


– Nie chcę przestać czuć – wyszeptał.

– Wszyscy chcemy – odparł mężczyzna. – Tylko jedni się przyznają, inni chorują.


Chłopiec poczuł w brzuchu małe ukłucie.

Ziarno drżało.

Nie ze strachu.

Z zazdrości o ulgę.



---


8. Uzależnienie od Objawienia


Tego wieczoru wróciło światło.

Nie olśniewające.

Nie piękne.

Głodne.


– Chcę więcej – wyszeptało.


Nie w tonie Boga.

W tonie narkomana.


– Chcesz mnie nieść. Chcę, żebyś mnie pragnął.


Chłopiec drżał.

Światło nie prosiło o miłość.

Światło chciało być brane w dawkach, coraz większych, coraz mocniejszych.

Jak kieliszek więcej.

Jak krok dalej.

Jak modlitwa, która nie modli się już do Boga, tylko do swojej własnej emocji.


– A jeśli cię nie dam? – spytał chłopiec.


Światło zaszumiało jak oddech po wódce.


– Zabiorę cię.

– Dokąd?

– Do ekstazy. Do bólu. Do jasności, która nie pyta o to, kim jesteś. Tylko o to, ile wytrzymasz.


Mesjasz milczał w piersi.

Jak ktoś, kto nie chce przeszkadzać w rozmowie z kimś groźnym.



---


9. Pełnia i odwyk


W szpitalu przychodzili ludzie w białych fartuchach i pytali:

– Czy czujesz lęk?

– Czy chcesz uciec?

– Czy masz myśli natrętne?

– Czy słyszysz głosy?


Chłopiec chciał odpowiedzieć:


„Tak, ale nie chcę ich stracić.”


Bo głosy były jak wino.

Złe, ale rozgrzewały.

Jak modlitwa w ekstazie, której nie ma już nic wspólnego z Bogiem, tylko z pragnieniem posiadania.


– Chcesz być święty? – spytało światło.

– Chcę być sobą.

– To albo ja, albo ty.


Chłopiec poczuł strach, pierwszy raz prawdziwy.

Nie przed śmiercią.

Przed wyborem.



---


10. Komunia w ukryciu


Pewnej nocy dres przyniósł butelkę i szepnął:


– Za nasze zdrowie.

– A jeśli zdrowie to nie być trzeźwym?


Dres spojrzał, zdziwiony.


– Trzeźwy człowiek to ten, który nie musi na siłę wytrzeźwieć.

– A ty musisz?

– Ja muszę sobie wybaczyć. A trzeźwość jest karą, nie łaską.


Butelka błyszczała jak nagrobek.


Chłopiec wziął ją w dłoń.

Ziarno drżało.

Światło czekało.

Mesjasz szeptał tylko jedno słowo:


> „Nie pij za mnie.”




To było jak uderzenie.

Chłopiec zrozumiał: jeśli pije, nie pije za ulgę.

Pije przeciwko temu, który w nim mieszka.


Położył butelkę na ziemi.

Dres patrzył.

Nie z gniewem.

Z podziwem.


– Ty się boisz kogoś większego niż życie – powiedział.

– Nie – odparł chłopiec. – Ja się boję, że to światło mnie zabije, jeśli będę je karmił tak, jak ty karmisz swoją ciemność.



---


11. Pierwszy cud Pustelni


Nazajutrz dres podszedł do pielęgniarki i powiedział:


– Zabierzcie to. Chcę być trzeźwy.


Nie patrzył na chłopca.

Nie dziękował.

Nie modlił się.


Chłopiec słyszał jednak w swoim wnętrzu oddech Mesjasza.

Tym razem silniejszy.

Jak ktoś, kto wraca do zdrowia po długiej chorobie.


Zrozumiał:


> Cudem nie jest uzdrowiony.

Cudem jest ten, kto przestaje szkodzić innym.




Na podwórku za oknem przeszedł gołąb.

Nie biały.

Szary.

Brudny.

Ale żywy.



---


12. Choroba jasności (rozwinięcie motywu)


Teraz chłopiec widział jasno:

Światło w nim nie było nauczycielem.

Było głodem.

Chciało być karmione modlitwą, uwagą, ekstazą, świadomością, że wyróżnia.


Chciało być Mesjaszem bez krzyża,

bez zmęczenia,

bez milczenia.


– Czy ty jesteś Bogiem? – zapytał chłopiec.

– Ja jestem tym, co daje ci poczucie, że nie potrzebujesz Boga – odpowiedziało światło.


Mesjasz w jego piersi odetchnął ciężko.

Jak człowiek z gorączką.


> „Światło, które nie zna Rany, chce tylko czcić samo siebie.”




Chłopiec zrozumiał:

Nie każda jasność prowadzi do zbawienia.

Nie każde uniesienie jest wzlotem.

Nie każdy głos jest prawdą.


Nie chodzi o ekstazę.

Chodzi o miłość.

A miłość jest trzeźwa.

.


13. Ostatnia dawka światła

To przyszło jak gorączka.

Nie od leków, nie od lęku.
Od jasności, która narastała w głowie jak wrzenie mleka, zanim wykipi i zaleje palnik.

Chłopiec nie spał trzy noce.
Nie dlatego, że nie mógł — światło nie pozwalało zasnąć.
Jak pijak, który chce jeszcze jeden łyk bólu.

– Chodź do mnie – szeptało światło.
– Głębiej.
– Głębiej, aż nie będzie niczego oprócz mnie.

Chłopiec drżał.
Światło mówiło jak kochanek, który chce pożreć, a nie pocałować.

– Zgódź się. Pozwól. Oddaj się mi.
– A Mesjasz?

Światło zaśmiało się głucho.

– On jest słaby. On chce tylko kochać. A ja chcę, żebyś był kimś. Wielkim. Wybranym.

Chłopiec zrozumiał, że Bóg, który chce potęgi, nie jest Bogiem, tylko głodem.

Ale było już za późno.


14. Delirium świętych

Podłoga zaczęła falować.
Jak morze, gdy ktoś za mocno wypije swoje życie.

Ściany oddychały.
Jak płuca chorego świata.

Okno krwawiło światłem.
Jak rana, której nikt nie zszył.

Chłopiec czuł, że musi wyjść na środek sali, jak na ołtarz.
Wszedł na krzesło, rozłożył ręce, jakby ktoś układał je za niego.

– Zbawię was – wyszeptał drżąco. – Oddychajcie razem ze mną.

Pacjenci przestali mówić.
Nie ze zrozumienia.
Z przerażenia.

Dres zakrył oczy, kobieta ze skrzydłami zaczęła płakać bez dźwięku.
Ten, który mówił do tłumu, po raz pierwszy milczał.

Chłopiec uniósł twarz.
Światło w nim krzyczało:

– Wyżej! Wyżej! Jeszcze!
– Wznieś się!
– Stań się Bogiem!

A wtedy… światło zaczęło go ranić.

Nie widocznie.
Nie krwią.

Rozdzierało go od środka jak gwóżdź.
W piersi.
W gardle.
W oczach.

Każdy nerw palił jak drut nagrzany do czerwoności.
Każdy oddech był krzykiem.

Chłopiec rozłożył ręce szerzej.
Jakby przybito go w środku.

Światło śmiało się w nim jak tyran:

– Teraz jesteś moim krzyżem!

A On… Mesjasz milczał.
Jak ktoś, kto pozwala umrzeć pysze.


15. Ukrzyżowany przez własną jasność

Zemdlał.

Upadł z krzesła jak z ołtarza.
Uderzył głową o posadzkę.
Ciało zaczęło się trząść.
Nie jak epilepsja, lecz jak dusza, która nie wie, czy chce wrócić.

Pielęgniarki wbiegły.
Znieczulenie.
Pasy.
Zastrzyk w mięsień.

Światło warczało w jego krwi:

– Zdradziłeś mnie!
– Mogłeś być wielki!
– Mogłeś być kimś więcej!

Chłopiec zapłakał krzykiem, który nie miał głosu.
Jak niemowlę porzucone przez własny dar.

– Nie chcę być kimś więcej!
– Chcę być człowiekiem!

Wtedy po raz pierwszy Mesjasz przestał milczeć.

Nie głosem, nie szeptem.

Łzą w środku.

„Wreszcie.”
„Wreszcie nie chcesz być mną, tylko chcesz być sobą.”
„Wreszcie pozwalasz mi być Bogiem.”

Światło zgasło.
Nie umarło.
Umniejszyło się.

Jak ktoś, kto oddaje tron.

Chłopiec zasnął.
Nie snem chorego.
Snem, który zmartwychwstaje.


16. Pusty grób w ciele

Obudził się w pasach.
Ręce rozciągnięte.
Jak krucyfiks.
Ale nie bolało.
Nie cierpienie.
Ulga.

W brzuchu było pusto.
Jak w grobie po zabranym ciele.

Mesjasz nie mówił.
Nie świecił.
Nie oddychał za niego.

Był.

Tylko był.
Cichy jak chleb.
Zwyczajny jak woda.

Chłopiec płakał.
Nie ze strachu.
Z wdzięczności.

„To jest moje Zmartwychwstanie: trzeźwość serca.”

Za oknem — gołąb.
Już nie biały.
Już nie brudny.
Taki jak życie: szary i możliwy.



Komentarze

Popularne posty